piątek, 1 maja 2015

Rozdział Drugi - Wilki i Psy autorstwa Jareda Wolfganga Wolfa



Deszcz moczył mi od dwóch godzin głowę a sytuacja zdawała się być beznadziejną. Byłem związany, leżący w kałuży na tyłach gospodarstwa w wykopanym dole do którego bezpośrednio kapała deszczówka. Listopad niestety nie był najcieplejszym miesiącem roku. Miałem wrażenie że to koniec, ale zanim nastąpi będę musiał jeszcze sporo wycierpieć. Musiałem skorzystać z toalety, włosy zlepiły się z ziemią a z twarzy zostały mi tylko oczy, które co pewien czas otwierały się, beznadziejnie sprawdzając czy deszcz przestał padać, oraz nos kurczowo łapiący powietrze. Mógłbym zacząć swój nekrolog od błahego zdania. "Beznadziejnie porwany po popijawie u znajomych... upity wsiadł do tira w którym siedział seryjny morderca poszukiwany w krajach arabskich." Zanim policja mnie znajdzie minie na dobrą sprawę dwa lata a wszystko przez ucieczki z domów które osłabiły czujność rodziców. Nikt nie myśli, że zginę w ciągu najbliższej doby, pewnie dopiero za dwa dni zaczną się domyślać że mogłem uciec z domu, po miesiącu zaczną się martwić na poważnie... za trzy miesiące rozpoczną poszukiwania.. cel zdawał się oczywisty, nie wykrwawić się od moich ran w ciągu najbliższych trzech miesięcy. potem poczekać aż mnie znajdą.. i założyć optymistyczny scenariusz że noszą ze sobą
zestaw do transfuzji.. Przez głowę przebiegła mi przerażająca myśl, co jeśli ten popierdoleniec jest kanibalem? Najgorsi z nich potrafią jeść ludzi żywcem. Na tym zadupiu przy górach krzycząc jedynie zmarnuje oddech.. wychodzi na to że równie dobrze mógłby mnie gwałcić bez przerwy przez trzy miesiące i dopiero zabić. Jestem na jego absolutnej łasce. W sytuacjach kiedy człowiek ociera się o śmierć rozróżniamy dwa typy ocierania.. gwałtowny i wyczekujący. Skoro byłem pewien że umrę, jakoby nie jestem wybrańcem który powinien mieć więcej szczęścia niż dwa szkielety leżące naprzeciwko mnie. Zrozumiałem że trzeba zacząć się modlić. Nie superman, nie policja, ani wujek dobra rada, nikt mi tak nie pomoże jak Bóg w tej chwili i to do niego zacząłem się w myślach odwoływać. Właściwie  nic specjalnego do roboty nie było. Czekałem tak modląc się w skupieniu około trzech godzin po czym usłyszałem kroki i zgrzyt metalowej drabiny. "Przyszedł po mnie" napełniony duchową pokorą pogodziłem się jakoby z losem i żałowałem jedynie że nie zdążyłem się wyspowiadać. Natura śmierci odbierze mi lada moment wszystko co ofiarowało mi życie tak obficie przez około 23 lata. A ja ostatni raz do komunii przystąpiłem miesiąc temu. Całe plany o zostaniu świętym na starość runęły. Po drabinie zeszła ręka śmierci w postaci mężczyzny w podeszłym wieku, a ja zostałem sam z całymi grzechami młodocianego życia i wiedziałem że nie będą mi odpuszczone. Matka ateistka nie będzie się za mnie modlić, ojca nie widziałem od roku.. czułem się najgorszym człowiekiem na ziemi, a ręka się zbliżała. Wyczułem jego kroki za moimi plecami, schwycił za węzeł i zarzucił mnie na ramie. (wiem że jestem chudy ale żeby facet w podeszłym wieku...) Jęknąłem głucho, bo odleżane części ciała rozniosły mrowienie w napełnianych krwią mięśniach. wniósł mnie po drabinie i gdy znaleźliśmy się na zewnątrz podążył w kierunku niewielkiej farmy. "sam jak palec na tak wielkiej polanie" na horyzoncie majaczył zarys gór. "Pewnie setki turystów zapierdala tym uczęszczanym szlakiem na morskie oko a mi nikt nie pomoże" i pewnie nawet bym ich stąd dojrzał jednak niewiele mi to może dać w tej chwili, opadłem z sił i zemdlałem na ramieniu swojego zabójcy.
    Obudził mnie jeszcze większy chłód jak wcześniej, tym razem byłem cały przemoczony bo mój oprawca w swej wspaniałomyślności oblał mnie wodą. Siedziałem na krześle, ręce miałem związane z tyłu silnym węzłem.. a może nawet nie próbowałem się uwolnić. usłyszałem ochrypły, pełen oschłości głos.
   -Wstrzymaj oddech. - I może nawet bym zdążył, gdybym dosłyszał, jednak tego nie zrobiłem, musiałem naiwnie spytać "słucham?" i nabrać w płuca wody ze szlaufu. Polewał mnie letnią woda dopóki moja twarz nie zaczęła przypominać ludzkiej a ciało mniej ubłoconego. Gdy skończył podszedł do mnie, podniósł moją głowę za podbródek i spojrzał prosto w załzawione i czerwone od przemęczenia oczy. Wyczytałem w tym spojrzeniu wielką dumę z tego że mnie upokorzył, oraz jakiś nienasycony głód.
   -Rozbierz się. - Powiedział po czym przeciął więzy z tyłu krzesła. będąc przywiązany kostkami zdjąłem t shirt oraz spuściłem spodnie, miałem ochotę się rozpłakać widząc moje pocięte ciało. Padła komenda podobna jak wcześniej i dostałem kolejną porcję letniej wody która przemyła mnie dużo dokładniej. Cały drżący nie miałem nawet siły podnieść wzroku, jednak zabójca przyniósł krzesło i usiadł na przeciwko mnie. Mogłem zauważyć że mimo średniego wieku miał rozbudowaną muskulaturę i prawie żadnych włosów na brzuchu.
   -Pewnie zastanawiasz się czemu cię tu sprowadziłem? - Spytał nieco ożywionym głosem.
   -Nie ma pojęcia. -Nieudolnie skłamałem.
   -Oho, widzę że mamy bystrzaka tutaj. - Westchnął sennie i wstał aby otworzyć półkę z narzędziami mordu.   
   - Widzisz... uwielbiam krzyk, ludzki krzyk, krzyk nienawiści i beznadziei kiedy torturuje i gwałcę swoje ofiary. Jest to dla mnie jak wspomnienie wojny. I czuję się dobrze gdy wracają do mnie wspomnienia.. Spojrzałem na niego z przerażeniem. To co jeszcze chwile temu uznawałem za mój mityczny koniec miało do mnie dotrzeć fizycznie, ciałem w moim ciele i krwią w mojej krwi. Każdym nerwem będę teraz odczuwał ból, "złamie mnie i zabije." Te wszystkie obiady, kolacje, spotkania, miłość do rodziny i znajomych... cała ta energia pójdzie na nic aby zadośćuczynić weteranowi wojny.."Ci którzy je wywołują muszą być kurwa kretynami" pomyślałem, lecz oprawca przystąpił do ciągnięcia mnie za włosy razem z krzesłem do stołu na drugim końcu pokoju. śmiał się pod nosem, widać sprawiało mu to przyjemność.
-Nic ci już nie pomoże. Powiedział decydującym głosem. A ból przysłaniał mi wszystko... ból i chłód.. niczym kulą trafił do mnie fakt przykrości tej sytuacji.. jej zimna rzeczywistość... jeśli jeszcze cokolwiek zostało ze mnie, to nieśmiertelna dusza... ten niewidzialny element wiary uzupełniający wszystko co nie uzupełniane.. zacząłem modlić się na przekór wszystkiemu, na przekór udręce i bólu. Nie chciałem zginąć w męczarniach, aby potem pójść do piekła.. pragnąłem jedynie odczuć spokój.. aby to znikło jako ostatni koszmar. Gdzieś głęboko w środku mnie przebrzmiało jak orkanami prawdy słowo "padnij".. przeważyłem się i wypadłem z łapy mordercy. Upadłem na zimną podłogę a po chwili nastąpił wybuch.

*

Owszem padał deszcz, nie było też żadnej ubitej drogi lub ścieżki, sytuacja mogła się wydać nieco niezręczna, dla mniej wybrednych nawet rozczarowująca, dało się zrozumieć pretensje osób które nie lubią wychodzić w deszcz na zewnątrz. Nie miałem nic przeciwko. Jednak nawet ja uważałem, że brodzenie w pierdolonym bagnie aby dotrzeć do chatki pojebańca który zabijał młodych ludzi dla przyjemności jest kurewsko  nieprzyjemne. "co za kretyn, nie dał nawet jednej kładki aby do siebie dotrzeć" po dłuższej drodze zdałem sobie sprawę że moczary przemieniły się w wysokie trawy, chwilę później ujrzałem jego domek stojący na środku polany. Podszedłem bliżej nie specjalnie wierząc że go tu spotkam. Miałby mieszkać w takiej ruderze... właściwie od kilkunastu lat zdziwaczał trochę. Usłyszałem głosy dochodzące ze środka, jakby rozmowę dwóch ludzi. Znów zrobiłem się senny, świat przysłoniły mi mgły, wyciągnąłem z rękawa moją giwerę i pomierzyłem w ściany budynku na oślep. Zasada dobrego wejścia jest zasadą zaskoczenia. Im bardziej przerażę ofiarę, tym lepiej wszedłem. Chwila wyciszenia się. Do moich oczu napłynęła krew, w mięśnie wstąpiła potężna zręczność ryknąłem "padnij" i wystrzeliłem na oślep, jednak wiedząc jakie jest położenie ciał, czując przez ściany ich odór, ruch opadających włosów, uderzenia przedmiotów, plusk wody. Usłyszałem jęk jakbym ubił łanie, a nie człowieka, "mam cię skurwysynu" w odpowiedzi przez ściany przeleciało około dziewięciu, ślepo wystrzelonych kul, przeszły mimo mnie, więc zrozumiałem że kpi sobie ze mnie nawet jak przyszedłem go zabić. Przemieściłem się dookoła chatki prawie bezszelestnie, najszybciej jak umiałem, dyskretnie dla jego niezawodnego słuchu. widziałem jak przez belki podnosi się i nie pewnie spogląda przez okiennice na drugim końcu domu, wymierzyłem z lufy i "trzask" drugi raz trafiłem w tą samą rękę... możecie mi wierzyć ale nic tak ludzi nie wkurwia jak nastąpienie drugi raz na ten sam odcisk w przedziale dziesięciu sekund. Przymknąłem oczy aby obliczyć prędkość i cel strzałów jakie we mnie padną dopóki nie skończy mu się magazynek, druga sekundę pełną ryku mojej ofiary poświęciłem na analizę ewentualnych poprawek na wiatr, przeszkody i chaos, usłyszałem strzały lecz o dziwo moje obliczenia wykazały że nie oberwę jeśli się nie ruszę z miejsca. Nawet jak na mnie była to dziwna sytuacja.. jednak zastosowałem się i nie zgarnąłem pocisku.. Otworzyły się tylne drzwi w których zobaczyłem wściekłą twarz mojego brata, trochę trudno było mi przyjąć taki widok po latach jednak nie rozmyślałem nad tym długo. Wyciągnąłem kartę z trupią czaszką i wbiłem ją celnym rzutem we framugę koło jego ucha, Gdy tylko mnie rozpoznał zbladł nieco i ucichł wyciągnął kartę i zręcznym ruchem wycofał się w ciemność... wszelki blask we wcześniej rozświetlonej chatynie zamarł. Przeciętny człowiek nie dojrzałby niczego co się dzieje wewnątrz "Żarty się skończyły" pomyślałem, i skupiłem każdy nerw na rozpoznaniu jego pozycji...


Wiązanki przekleństw przeplatane precyzyjnymi seriami z karabinu utrzymywały się przez najbliższe dwie minuty, mój rodzony brat na którego polowałem nie dawał mi chwili wytchnienia aby obliczyć jego pozycję. W trakcie tego pojedynku poczułem się dumny że moja nikła już rodzina opanowała tak perfekcyjnie zasady chaosu "Najciemniej jest pod latarnią" nie przemieszczałem się szybko, dobierałem jedynie bodźce dzięki którym odganiałem od siebie kule, jak natrętne osy. Pojedynek był wyjątkowo wyrównany jak na mojego starszego brata, nie doceniałem go lub to wiek nadał mi zbytniej pewności siebie "Tchórz się z ciebie zrobił, Aunxton" Ostatecznie nie powinienem był jako zabójca z zasadami zaskakiwać osoby z którą miałem najwięcej wspólnego, zarówno jako zabójca i jako człowiek.. Wraz z nastaniem drugiej minuty zaległa cisza, oboje wiedzieliśmy że jego najmniejszy ruch, nikły oddech, gwałtowne poruszenie mięśni lub przeładowanie magazynku spowoduje jego śmierć... wystarczył jeden celny strzał z mojej potężnej giwery aby zakończyć jego żywot... wymierzyłem przed siebie aby w jak najmniejszym czasie oddać strzał, byłem gotowy zabić profanatora kodeksu bez względu na to jak bliski mi się zdawał, Usłyszałem to, dźwięk wsuwania szyny magazynku do pistoletu, bardzo cichy zgrzyt ocierania dwóch metali i zapinania bezpiecznika w karabinie na pięć stopni w dół i dwanaście na prawo od lufy pistoletu. Zamknąłem oczy by lepiej wyczuwać otaczające mnie przedmioty, pociągnąłem za spust, po raz ostatni dałem dla niego znać o mej pozycji..Usłyszałem trzask bardzo podobny do przebicia czaszki, huk bardzo podobny do opadnięcia muskularnego ciała i rozlewanie się cieczy na podłodze... bardzo podobnej do rozlewania się krwi... Opuściłem broń i zbliżyłem się do chaty, dziura w ścianie po mojej kuli jeszcze dymiła... dla pewności oblizałem palec i wystawiłem nad brew by złapać wiatr... podobnie jak przez ostatnie dwadzieścia lat tak i teraz po strzale z forest wild wolf'a natura obdarzyła wszystko dookoła chwilami martwej ciszy..  jednak coś mnie zaniepokoiło... jak na bezwietrzne chwile dym z dziury unosił się jak w przeciągu. Przez mózg przebiegł potok myśli który jak błyskawica uformował jedną okrutnie ważną sentencję.. "To była pułapka"..

*

Mój brat, Wilgelm Astonius to jeden z najbardziej przebiegłych zabójców na tej części globu, był tak przebiegły że nawet przechytrzył swój wiek, co za czym idzie żałowałem że nie zabiłem go gdy miałem okazję. Ten śliski waż wiedział że nasłuchuję każdego ruchu aby wyczuć jego pozycję, rzucił karabinem tak aby magazynek wsunął się do broni uderzając o miękką poręcz fotela. Mój następny ruch dał mu jeszcze większą przewagę, strzał oraz powstałe po nim echo dało mu możliwość przewrócenia bidonu który przedziurawiłem aby za symulował opadające ciało, ten moment w którym zbliżałem się do dziury w ścianie był dla niego jak wyrok uniewinniający, naśladując częstotliwość moich kroków, niewyczuwalnie przysunął się bardzo blisko do miejsca gdzie stałem i dopiero ruch w którym ręka przesuwała się podług mojej pozycji aby oddać strzał kończący mój żywot, poruszyła powietrze na tyle aby zmącić unoszenie się dymu i zaalarmować mnie jednak niewystarczająco wcześnie. Nastąpił wybuch z drugiej broni Wilgelma, całe szczęście niecelny, lecz skutecznie wyrywający płat mięsa z mojego boku. Zakręciłem się jak upity, lądując z głuchym jękiem dwa metry dalej przeklinając mój brak profesjonalizmu. Drzewa i przedmioty w domu celnie modyfikowały dźwięk strun głosowych, nie dało się ich tak namierzyć mówiąc niskim tonem jak dźwięków statecznych przedmiotów lub wyziewów płuc. W rozpoznaniu jego pozycji od początku przeszkadzały mi pojękiwania i szybkie oddechy jakiejś osoby trzeciej która była w chacie, nie potrafiłem jej rozpoznać. Tak bardzo brakowało mi zabudowań, jakkolwiek moja moc nie działała na łonie natury.  
   -Naprawdę przybyłeś mnie zabić? - Odezwał się niski bas Wilgelma. - Czemu? Własnego Brata?
Z racji kultury milczałem, ten kurw powinien doskonale wiedzieć czemu po niego przybyłem... jest spora szansa że gra na zwłokę aby wykonać kolejny ruch... nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić jaki.
   -Złamałeś zasady Wil... zasad się kurwa nie łamie - Mówiłem co pewien czas próbując zmylić jego pojęcie o mojej pozycji, pomagała mi mgła, pomagała mi moc, jednak z każdym słowem angażowałem się emocjonalnie... otwierałem stare rany.. - Nawet kodeks chaosu ma zasady Wil... Nie miałeś niepisanego prawa aby robić to co zrobiłeś..
    -A co było w tym złego Aunxtonie? Co oferuje mi życie ponadto co już posiadam? Cz nie mam prawa żądać więcej? - Każde jego słowo, każdy jego oddech wkurwiał mnie coraz bardziej, miałem ochotę by zdechł... moje oczy zalały się krwią, moje tętnice porwały się do szalonego pędu pełnego żądz i nienawiści... wykrwawiałem się szybciej... lecz nie to było moim największym problemem.
   -Poddaj się Wil.. to koniec! -Mówiłem okrążając chatkę coraz szybciej, Wilgelm w odpowiedzi wystukał w ślad za mną drugi magazynek. Nie potrafiłem dalej konwersować, wściekłość zabrała mi mowę, do wszystkich tętnic napłynęła nowa krew, krew trzeciego serca, świat rozbłysł dookoła mnie jak supernova odgarnąłem płaszcz ukazując pięć wkładów do giwer FWW , osiem granatów przeciwpancernych i  Russela Kompozytowy nóż taktyczny. Wydałem z siebie ryk, potężny ryk jaki wydaje wilk prowadzący nagonkę z jeleniem i zacząłem nad Wilgelmem Astoniusem Sąd Ostateczny....


Od samego początku tej strzelaniny czułem się strasznie, tak jak jeszcze pewność co do tego że umrę dawała mi jakiś wybór, to nagła pomoc była niczym kropla czarnego tuszu na białej kartce... zamieniała wszystko w chaos.. pełen podniosłego nastroju i myśląc już tylko o życiu przyszłym zobaczyłem coś, czego trudno było oczekiwać na drugiej stronie... otworzyłem oczy w tym samym pokoju tortur, z tym samym zimnym światłem przebijającym się przez szpary w belkach, z sufitu leciały drzazgi, tynk i styropian, w powietrzu przemieszczały się potężne kule z monstrualną prędkością eksplodując na belkach podporowych, wyzwalały z siebie wielką falę ognia i destrukcji... Jedna z nich, puszczona zbyt nisko trafiła mnie w udo i wyzwoliła ze wszystkich moich nerwów tak pożądany krzyk. Otrzeźwiałem zupełnie, mój oprawca krwawił leżąc pod stołem z mojej drugiej strony i strzelał na oślep do ścian. Z kolei te podziurawione jak ser szwajcarski już ledwo utrzymywały cała konstrukcję chatki. Zrozumiałem że trzeba działać i z całych pozostałych mi sił przeturlałem się w bok aby wpaść do częściowo przekrytego kanału pod stołem z nożami, W samą porę ulokowałem się tam, bo po chwili dach runął i wszystko przekryła ciemność.
   -POCZUJ STRACH, NASYĆ MNIE SWYM LĘKIEM WILGELM!! - Ryczał głos na powierzchni. Usłyszałem odrzucanie desek i bel po czym jęk człowieka, który miał być moim katem, a teraz dostawał solidnie po mordzie.
   -TY! POJEBIE! TY! PIERDOLONY! KURWA! POJEBIE!! JAK MOGŁEŚ!! SKAZAĆ! TYLU! LUDZI! NA! ŚMIEEERĆ!!! - możliwe że ogłuchłem po tej kanonadzie strzałów jednak mógłbym przysiąc że po każdym wyrazie który padał słyszałem trzask łamanej kości... i po słowie śmierć rozlegał się już tylko cienki jęk.. rana w udzie zaczęła boleśnie pulsować więc syknąłem z bólu i po chwili usłyszałem dźwięk odrzucania drewna w okolicach miejsca w którym leżałem. światło na powrót wpadło do kanału, po czym ujrzałem rękę która pomogła mi z niego wyjść...
   -Kim ty jesteś? -Spytał niski głos a ja po przyzwyczajeniu się do światła ujrzałem potężnego lecz smukłego człowieka w płaszczu o długich, czarnych, kręconych włosach i ciemnych okularach przeciwsłonecznych, który trzymał mnie w przegubie i wyciągał za kołnierz mojej bluzki. Był już wystarczająco duży problem, bo po wszystkim co przeszedłem musiało mi chwile zając aby przypomnieć sobie jak kiedyś mnie nazywano.
   -Nicolas Andersen.... ..nazywam się Nicolas Andersen... - wybąkałem, a postać posadziła mnie na jednej z belek.
   - Dasz radę chodzić? Nicolasie Andersen? - Rana dalej mnie bolała jednak nie utrudniała mi poruszania się, jak miałem się później przekonać to nawet nie był kula.
   -Myślę że tak.. -Odparłem i spuściłem głowę, miałem wszystkiego dosyć... Nieznajomy odwrócił się i zniknął za stertą belek, prawdopodobnie aby zająć się oprawcą, wbrew temu co oczekiwałem chata nie zawaliła się całkowicie tylko kilka segmentów  i to mniej znaczących, widziałem rozwalony na drobną miazgę przedsionek, leżał w nim mój plecak. Spróbowałem podnieść się i mimo bólu udało mi się to wyjątkowo łatwo doczłapać te pięć metrów..
   -Możesz zabrać też gadżety Wilgelma - Wyrzekł stanowczo głos zza belek - I tak, nie będą mu już potrzebne. Obrzuciłem wzrokiem przedmioty w przedsionku i ze zwykłego, zakorzenionego w polakach nawyku wrzuciłem wszystko co było pod ręką do kieszeni plecaka.. "Głupio by było żeby to trafiło w ręce policji... oni i tak są za bogaci..." wmawiając sobie podczas plądrowani stosów elektroniki, drogich ubrań i innych dziwnych rzeczy ze zbioru mordercy. Chwilę później podszedł do mnie ów nieoczekiwany wybawca.
   -Palisz? - Spojrzałem na wyciągniętą paczkę aromatyzowanych Parkerów która wyciągnął w moim kierunku, była zamknięta "czyżby dawał mi całą?" niepewnie wziąłem ją, na co nieznajomy wyciągnął z kieszeni drugą, nadpoczęta i odpalił od żarowej zapalniczki... a może zdawała mi się żarową...
   -Przepraszam... kim pan właściwie jest..? - Spytałem od niechcenia, aczkolwiek mimo iż byłem wycieńczony cisnęły mi się na usta setki pytań "Kim on jest? co tu robi? czemu w mglisty dzień nosi okulary? skąd ma tak wielki pistolet i jakim cudem trzyma go tylko jedną ręką? czemu dalej stoi skoro widać że krwawi? "
   -To nie ma znaczenia kim jestem Nicolasie Christianie Andersenie. -Odpowiedział wyjątkowo monotonnie.
    -Skąd pan wie jak mam na drugie imię? -Spytałem zaskoczony.
   -Powiedziałeś mi chwilę temu. Nie pamiętasz? - Może i serio nie pamiętałem... może naprawdę powiedziałem mu swoje pełne imię i nazwisko... wszystko w tym dniu działo się tak szybko... nawet nie zauważyłem jak mi podał dziwaczną skrzynkę otwieraną na klucz...
   -W środku jest solidna tuba kremu... posmaruj sobie nią rany... będą ci się szybciej goić - Powiedział facet któremu wyrwało pół boku... otworzyłem i zobaczyłem czerwony krem z niewyraźnym napisem w nieznanym mi języku..
   -Co tu jest napisane? - Spytałem aby podtrzymać konwersację.
   -"Maść na ból dupy" -Skomentował, i zniknął za ścianką, pewnie aby przyprowadzić tu mojego zabójcę, nie wątpiłem że ten człowiek nie jest z policji.. jednak trzeba było być naprawdę dobrym detektywem aby znaleźć to miejsce, i naprawdę upartym aby chcieć odebrać życie mojemu oprawcy...
   -Dałem mu wybór -Powiedział po chwili, stojąc przy mnie ów nieznajomy.  - W ręku mam pilot do taśmowej krajalnicy która ten cudak sobie zainstalował aby pozbywać się ciał takich jak twoje. W ręku ma broń z tylko jedną kulą oraz pięć minut aby z niej skorzystać zanim maszyna zacznie go kroić. -Spoglądałem na niego niepewnie... Pomijając fakt że w ogóle go nie znałem, wydawał się być bardziej szalonym niż ten którego chciał zabić. - Powiedziałem mu że jedynie Bóg może go z tego uratować, co się stanie jeśli mu zaufa...
   -Jak Bóg ma go uchronić przed maszyną która ty zdalnie sterujesz? -Spytałem pełen frustracji, nawet jeśli chciał mnie zabić to straszne aby kończył w ten sposób.
   -Bez względu na to czy popełni samobójstwo czy nie, zatrzymam maszynę na dwie sekundy zanim dotrze do jego palców... Więc jedyne co musi zrobić to czekać i ewentualnie się modlić... przegra jedynie wtedy jeśli popełni samobójstwo... czas... start!. -Usłyszałem odgłos przekręcania się trybów maszyny po czym jęki mojego byłego oprawcy.. krzyczał coraz głośniej i głośniej w raz zbliżania się taśmy do krajalnicy a mój rzekomy wybawca zamiast zrobić cokolwiek stał i palił patrząc bacznie na zegar... pomyślałem sobie wtedy o tym jak marne jest nasze życie, czas się kończy jak spala tytoń w tym papierosie, a ostateczny wybór między zgaszeniem go i zachowaniem resztek tytoniu a wypaleniem do końca jest coraz bliższy, coraz bardziej wyraźny... po niespełna trzech minutach usłyszeliśmy strzał... mój wybawca uniósł brwi i spojrzał na mnie uśmiechając się gorzko..
   -Właśnie w ten sposób pozbyłem się ostatniego członka rodziny.. -To było zbyt wiele jak na jeden dzień, umarł ten który miał mnie zabić z rąk tego, który okazał się być jego ostatnią rodziną, po kilkuminutowej strzelaninie rozmawiał ze mną jak nigdy nic krwawiąc i palił kiedy członek jego własnej rodziny podejmował najstraszniejszą decyzję w życiu.. zamroczyło mnie od tego, świat zawirował a ja upadłem tak jakbym nigdy miał nie wstać... to mógł być mój ostatni sen, a z jawy został tylko cień i odgłos pulsowania mojej rany na udzie....

 

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Drugi rozdział pierwszej księgi .Wilków i Psów. Zostaw komentarz jeśli masz lub jeśli nie masz jakichkolwiek zastrzeżeń co do fabuł tekstu lub opisów, jestem otwarty na krytykę i mam nadzieję że się podobało.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Podoba mi się. Wciągająca opowieść. Są drobne błędy ortograficzne, ale jeśli chodzi o samą treść to bardzo intrygująca :)
~ koszmarsenny.blogspot.com