sobota, 9 maja 2015

Rozdział Trzeci - Wilki i Psy Aurtorstwa J.W. Wolf'a



Nazywam się Nicolas.... Nicolas Christian Andersen... jestem studentem wydziału informatyki i technologii na politechnice w Warszawie... Całe moje życie było jednym wielkim chaosem a ostatnio pogmatwało się jeszcze bardziej za sprawą porwania przez nieznanego mi seryjnego zabójcę...

Zostałem urodzony w Paryżu, stolicy Francji... jednak już po roku, moja matka przeprowadziła się do Polski i zamieszkała w zachodniej części Warszawy... wychowywałem się w okolicach dworca i ciągłego doglądania ruchu na objazdach Warszawskich... jednak prawdopodobnie i to miejsce służyło tylko jako baza wypadowa... Wielokrotnie z moją matką wyjeżdżałem do różnych miejsc w całej Europie na rok albo dwa... ojca nie znałem od urodzenia...  wszelkie próby porozmawiania o nim kończyły się wymówkami i groźbami... moja matka jako silna, niezależna kobieta wychowywała mnie dobrze, rozumiejąc mój ból i punkt widzenia na świat... a przynajmniej próbując zrozumieć.. Iza Andersen pracowała jako tłumaczka, znała biegle dwanaście języków i badała języki starożytne, nie była wyjątkowo popularna w kręgach
archeologów i badaczy jednak każdy znał jej imię i to jej powierzano tłumaczenia najbardziej beznadziejnych i skomplikowanych tekstów. Zawsze miała pracę i musiała się jej poświęcić co ja oczywiście rozumiałem i, kombinując gdzieś na boku zajmowałem się własnymi sprawami.. co chwila zmieniałem szkołę, jednak nie dołowało mnie to, jakkolwiek cały czas miałem przed sobą obraz własnej matki, pełnej pasji w tworzeniu, silnej kobiety z ambicjami aby zawsze wypełnić powierzone jej zadanie... Nie musiała się nawet mną specjalnie zajmować, sam fakt jej pracy w swoim gabinecie wystarczał mi, aby poczuć się we własnym domu bezpiecznie i swojsko... nawet wtedy gdy wprowadziliśmy się wczoraj i wyjeżdżaliśmy za tydzień. Owszem nie byłem jedynakiem, podobno miałem siostrę i brata jednak byli dużo starsi ode mnie i mieszkali w innych krajach zajmując się swoimi pracami. Moja matka odchowała swoje pierwsze dzieci i co do mnie nie posiadała żadnych nadziei bądź ambicji.. miałem dzięki temu spokój odnośnie ocen w szkole i zajęć pozalekcyjnych, dowolnie planowałem sobie wakacje i wolny czas.. inną sprawą był fakt, że moja matka nie poświęcała mi żadnej uwagi... tyle tylko aby być, i emanować energią swojej pasji, gdy następowała niedziela po kościele szliśmy w jakieś ciekawe miejsca danego kraju lub miasta... aby wchłonąć jak najwięcej ze świata dla jaźni...  Tak też nastał okres liceum... była spora szansa że jako w miarę odpowiedzialny dzieciak nie będę miał problemów z mieszkaniem samotnie w Warszawie i uczęszczaniem do szkoły... lubiłem to z początku, moja maka ciągle w rozjazdach zostawiała mi wiecznie puste mieszkanie i sporo kieszonkowych na drobne wydatki a ja... cóż.. od początku nie miałem zbyt wielu znajomych i ciągłe doświadczenia w podróży dały mi do zrozumienia że nie są oni zbytnio przydatni.. pogrążyłem się w świecie książek, szczególnie tych opisujących historię i gdy popołudniem przychodziłem do pustego mieszkania odpalałem cicho muzykę z winyli i zasiadałem do prawie zawsze wciągającej lektury.

Była spora szansa że moje problemy społeczne nie wynikały samoistnie... prawie zawsze wisiała nade mną łatka "ten nowy" wyróżniałem się do tego ponieważ miałem naturalnie siwe włosy, a to nie było akceptowane przez tak zwany "ciemny plebs" moje zainteresowania oraz pragnienie wiedzy było często doceniane przez nauczycieli jednak rzadziej przez uczniów... owszem nie byłem kujonem, ani nauczycielskim pupilkiem. Pojmowałem definicję szkoły" i nauki" a to stało wbrew systemowi degradacji inteligencji i publicznych szkół.. co za czym idzie musiałem obrywać od przyszłego motłochu zasuwającego z łopatami na chleb i wódkę... Prawdopodobnie punktem zwrotnym w którym osiągnąłem ten stopień mentalności... było moje wstanie na środku klasy w jednej ze szkół i nakreślenie linii między ludźmi którzy dojdą do czegoś w życiu i tymi którym nic z tego nie wyjdzie... wywołało to falę oburzenia zarówno wśród uczniów jak i nauczycieli... Zostałem zaprowadzony do dyrektora szkoły. jednak po krótkiej rozmowie z tym inteligentnym człowiekiem, oboje doszliśmy do wniosku że dzisiejsza edukacja nie ma większego sensu.. i straciła swój cel...

Właśnie w ten sposób liceum stało się dla mnie przełomowym okresem... z ambicyjnego i pełnego czarów dzieciństwa wkroczyłem, może i za szybko w świat samodzielności... na co oddziaływała na odległość moja matka, zła jakość liceum do którego wstąpiłem oraz poznanie szczątków prawdy o ojcu..
 Musiałem się czymś zająć i zacząć poważnie planować swoją przyszłość, w tamtych latach do polski trafił internet i prędkość rozpowszechniania danych drastycznie wzrosła... zainteresowałem się tym bez reszty i już pod koniec liceum umiałem wszystko co powinien wiedzieć profesjonalny informatyk... tymczasem moja matka znalazła sobie kompana do samotnych wieczorów...  z początku był on wspaniały i nawet go polubiłem... z tytułem doktora, z doświadczeniem w tłumaczeniach i pisaniu książek historycznych.... ich miłość rozkwitała właśnie w tym momencie kiedy byłem samodzielny i umiałem o siebie zadbać przez co ceniłem moja matkę jeszcze bardziej.


"Po co ja szedłem na ta imprezę..." Zadawałem sobie wielokroć pytanie będąc już w szpitalu... była to prawdopodobnie moja pierwsza popijawa w życiu i skończyła się w łapach seryjnego zabójcy, oraz na łasce człowieka który przyszedł go sprzątnąć... sekundę... z tego co pamiętałem a pamiętałem niewiele to nie był jedynie zabójca na zlecenie... przyszedł go zabić z jakiegoś powodu lecz nie mogłem sobie przypomnieć z jakiego, oraz jak go zabił... 

Obudziłem się w szpitalu, łatali mnie i rozmawiali nade mną, widziałem lekarzy w fartuchach, pielęgniarki oraz policję, wszyscy opowiadali o jakichś strasznych rzeczach, lecz nie dałem rady nic powiedzieć. Następnego dnia obudziłem się całkowicie sam, szpitalem cela w której mnie zamknięto zdawała się być oświetlona jedną żarówką i gdybym nie był pewien że to szpital pomyślałbym że znajduję się w pokoju przesłuchań. w kącie pokoju ktoś siedział, palił papierosa którego dym miał ohydny smak. Nie mogłem ujrzeć jego twarzy.
-Nicholas Christian Andersen? Czy mam racje.-Potwierdziłem skinieniem głowy.
-będziemy musieli porozmawiać panie Andersen... zacznijmy od tego że nie ważne jak się nazywam i kim dokładnie jestem, ale możesz mi mówić "Rel".

 
Od teraz siadałem w kącie pokoju... był to specjalny kąt do 

którego nie docierało światło dnia i nocy... z całego ciała... 

podpierając się całą rozciągłością pleców do ściany 

oświetlało 

jedynie moje wargi.... Czy kiedykolwiek byłem ważny dla 

kogokolwiek? już tydzień po wyjściu ze szpitala nikt ze 

starych znajomych się nie odezwał słowem. Może nie 

 zasługiwałem na tak pożądane przeze mnie 

zainteresowanie. 

Może potrzebowałem zupełnie czegoś innego niż troska ale 

nawet nie wiedziałem co mogłoby mi zastąpić ciepło ramion... 

czyichkolwiek...




Patrzyłem na przesyłkę z miejsca zbrodni... miała na sobie 

wiele pieczęci, a coś mówiło mi że właśnie tak kiedyś 

wyglądał stempel pocztowy... lecz nawet przy najlepszych 

chęciach nie potrafiłem rozszyfrować skrótów literowych na 

herbach i podpisach... jakby została nadana wyjątkowo 

antyczną i zapomnianą firmą kurierską. .. rozumiałem co 

znajduje się pod sześcienną warstwą kartonu... był to mój 

plecak z miejsca zbrodni wraz ze wszystkimi rzeczami 

mordercy które trzymał jako pamiątki po zabitych ofiarach... 

czy wiedziałem czyją tak naprawdę padłem ofiarą? niewiele 

brakowało by mnie zabił... jakim cudem pojawiła się na 

miejscu postać która rozprawiła się z nim i odratowała moje 

nieszczęsne ciało... ... ... zapaliłem papierosa... nigdy dotąd 

nie zdążyło mi się palić...



- Poszukiwany listem gończym wybawca, ja pierdolę.... - jak 

można było poszukiwać człowieka który ratuje czyjeś życie... 

ostatecznie jak jest zbudowany świat? czy ważne jest 

niefizyczne prawo... czy fizyczny czyn... ... wyszedłem z kąta 

by wyjrzeć za okno...



- Jakim właściwie kurwa cudem to tu dotarło inaczej niż 

podrzucone?... żaden kurier nie miałby ochoty dać się 

namierzyć... mimo to paczka czekała posłusznie przy 

drzwiach po moim powrocie... pomijam fakt że nikt jej nie 

ukradł co znaczyło dwie rzeczy... albo nasz kraj dostał 

wytrysk resocjalizacji który zapłodnił moralnie, niemoralne 

społeczeństwo.... albo osoba która ją podłożyła, musiała 

zrobić to w kilka minut przed moim przyjściem... możliwe 

wręcz, że ten dziwny starzec o długich platynowych włosach 

którego mijałem na klatce?....



Zadzwonił dzwonek do drzwi, nie spodziewałem się nikogo o 

tej porze, odblokowałem jednak zasuwy i ujrzałem twarz 

mojej rówieśniczki z końca klatki schodowej.... miała na 

imię.... cholera, moja biedna pamięć...


 -Pamiętasz o mnie czasem Mikołaju? - lekko się 

zarumieniłem.


-ekm... tak... eh hmmm... eee...


-Nazywam się Hanka, mieszkam na końcu klatki tego piętra, 

odwiedzam cię czasem....



-A no tak... Hanna.. jak mógłbym zapomnieć... - 

odpowiedziałem wyraźnie zmieszany- ... musisz mi wybaczyć 

jeśli w ogóle... w trakcie tego wypadku musiałem wielokrotnie 

okazję dostać po głowie... na pewno wiele zapomniałem....



- Rozumiem... - odpowiedziała a ja nie mogłem się nadziwić 

jak wielkim opanowaniem i cierpliwośćią potrafiła władać ta 

wątła i szczupła kobieta... - mogę wejść?


Zaprosiłem ją skinieniem ręki i odruchowym, nieznacznym 

ukłonem.. poniekąd bałem się relacji z ta osobą. O ile sobie w 

biegu przypominałem Hanna była wyjątkowo czystą i 

troskliwą osobą równocześnie całkowicie oziębłą i 

inteligentną... możliwe że tylko ja potrafiłem zrozumieć jej 

przedziwny  sposób na zainteresowanie mną... dlatego też nie 

chciałem jej skrzywdzić. Myśl o tym że mógłbym ją przytulić 

ze  względu na potworną samotność biła się niczym tytan z 

tytanem przyzwoitości... to niewidoczne starcie zmieniło mój 

wzrok... stał się on zamglony... skupiony na nastawianiu 

czajnika na herbatę, podanie jakichkolwiek kanapek 

których 

ostatnimi czasy błyo pełno... „Czy pokona mnie to perfidne 

zwierze“... przyjąłem za punkt honoru... punkt honoru wobec 

siebie i bodajże mojej jedynej przyjaciółki aby nie poddać się 

namiętności... okazać jej cały należyty szacunek. Hanna 

siedziała wyprostowana, jej dębowe włosy spływały 

kosmykami po plecach spięte broszką u potylicy. Ten obraz 

był tak estetyczny i pozbawiony skaz jakby za chwilę mieli ją 

fotografować podczas spotkania z prezydentem, mógł to być 

wyraz szacunku, lub starcie podobne do tego w mej głowie, 

starcie by ubić wewnętrzną dzicz i wydobyć z siebie 

człowieka. Jednak Hanna nie była święta, była nad wyraz 

inteligentna, lecz nie zawsze ta cecha chodzi w parze z 

mądrością.. bystra, elegancka i ułożona kobieta która miała 

dzień rozplanowany po godzinach nawet gdy miałą wolne... 

jednak uwielbiała plotkować, wykorzystywała wszystko czego 
się nauczyła by w każdej chwili móc oczernić, obgadać bądź 

dopiec dowolnej osobie którą obrała sobie za cel, najbardziej 

tajemnicze postacie z jej życia były rozgryzane w kilka dni... 

może szukała na siłę fałszu, nie mogąc się pogodzić z 

upadłością każdej osoby na świecie, może doszukiwanie się 

hipokryzji pozwalało jej zapomniec o własnej obłudzie.


-Palenie sprawia ci przyjemność? - zapytała po chwili.... 

Przypomniałem sobie o jej specyficznym stosunku do mnie... 

niegdy nie powiedziała na mój temat złego słowa, nie 

potrafiła też naegować moich zainteresowań, nawet gdy były 

wyjątkowo przeczące jej gustom... może dlatego że skrycie 

mnie potrzebowała.. byłem jedną z niewielu osób która nie miałą nic przeciwko słuchaniu jej godzinnych tyrad i monologów... traktowałem ją jako żywe radio... lecz był jeden wyjątek... nie umiała się nigdy pogodzić z moją aspołecznośćia i niechęcią do integracji... gdy temat ten w jakiś sposób wkrał się do rozmow od razu słuchałem wymówek odnośnie znaczenia życia społecznego, była to moja pięta achillesowa jednak nie umiałem przyznać się dlaczego... czasem przyznawałem jej w duszy kilka punktów racji... na tyle umiałem się zdobyć... „W czym wam przeszkadza samotność? niechaj zgadnę.. strach... potrzebujecie innych ludzi bo wstyd wam spojrzeć w lustro..."

- Gdy palę zapominam o świecie Hanno... nie twierdzę że mam problemy wymagające tej czynności... może jest to moja danina na rzecz integracji... spalanie przedmiotów martwych...

-Pojmuję...- kwitowała z dwuznacznym zainteresowaniem.. był to ten rodzaj kwitowania który dawał satysfakcję i nie zrażał romówcy, najprostszy... jednak w jakiś sposób bliski.

-Rozumiem że ostatnimi czasy preżyłeś ciężkie chwile, masz ochotę o tym porozmawiać? - O niczm innym nie mogłem marzyć... owszem dalej drżałem na myśl o mordercy... jednak komisarz policji, położna a nawet moja matka nie potrafili pozwolić mi na zarzucenie ciężaru...

-Oczywiście że tak... nie wiem za bardzo co wiesz z mediów... mam nadzieję że nie strwożyło cię potworność tej sytuacji...

-Ale jakiej sytuacji Mikołaju? Owszem było mi źle gdy się owiedziałam o wypadku tiru w którym brałeś udział... ale o ile mi wiadomo przeżyłeś go z niewielkimi złamianiami...

Z nieiwelkimi złamaniami....“ „wypadek tira“ odbiło się od kamiennej studni mego mózgu i nie znalzało w niej wody.. spojrzałem na nią jak na ducha... jak na zjawę... pierwsza tępa myśl którą podrzuciło mi zwierze... „czy ona sobie ze mnie kpi?“... „po tym wszystkim co przeszedłem“... potem odezwał się człowiek... „czy ona najprościej w świecie nie wie co przeszedłem?“... możliwe że mój wzrok wywołał u niej zmieszanie... może dotarło do niej że nie wszystko jest takie jak ona myśli... musiałem zapalić kolejnego papierosa...

-Hanno....

-Tak?

Skierowałem wzrok w dół... wbiłęm go jak nóż w przestrzeń... nie napotkawsz oporu świdrował ją... poczułęm się potwornie zmęczony... wzburzony i zmęczony...

-To nie był wypadek tira..

-To nie był wypadek tira? -powtórzyła z całkowitym niedowieżaniem.

Możliwe że byłem zbyt zmęczony... możliwe że życiem... możliwe że samotnością lub innym jątrzącym moje wnętrzności robactwem. wstałem, omal nie wywalając szklanki cherbaty... i zdjąłem przed hanną swój sweter... ujrzała pokaleczone nożami i batogiem ciało które z wolna powracało do poprzedniego stanu pełne blizn, obtarć, skaleczeń i poparzeń.

-O mój Boże! omal nie krzyknęła z przerażenia. A ja wzrokiem wodziłem po pożółkłych liściach na brzozie rosnącej za oknem.. odczekałem krótszą chwilę i założyłem sweter z powrotem... usiadłęm mając już założoną maskę obojętności... TĄ ZWYCZAJNĄ KURWA MASKĘ BO NIKT DO CHOLERY NIE POTRAFI MNIE ZROZUMIEĆ... KURWA!...

-Wybacz że ci to musiałem pokazać Hanno... zacząłem i skupiłem się na piciu cherbaty...

-Ale to absolutnie nie wygląda jak wypadek tira...

-Nie wygląda... -Potwierdziłem z lekka nieobecny...

-A więc co się naprawdę stało...? - Spojrzałem jej głęboko w oczy... był to specjalny wzrok którym świdrowałem tylko nielicznych... próbowałem upewnić się czy chodzi jej o pomoc mi? Czy o posianie grunt na kolejne miesiące plotek... moja maska mnie chroni... zapobiega rozprzestrzenianiu się kurw i gówna... nie nazywała tak ludzi... chroniła przed tym żeby stali się tym, z mojego powodu... żebym był źródłem ich skurwienia i zajebania... w jej oczach nie było fałszu... może rzeczywiście nie chciałą mi zaszkodzić... może mysl o plotkach jeszcze nie zaświtała jej w głowie... no tak... to nie możliwe... „wszystkie kurwy od razu myślą o plotkach... o czułościach gdy chcą coś osiągnąć... o seksie gdy potrzebują pieniędzy“ ... nie ma porządnych... nie ma porządnych... nie ma porządnych... no tak zapomniałem dodać... moja maska była skuteczna tylko i włacznie dlatego...i tylko i wyłącznie dlatego że sama nadawała mi cechy gorsze niż osobom które osądzała... będąc najgorszym wytworem otoczenia mogła przejrzyście klasyfikować mniejsze zło.... chciałem jej powiedzieć, chciałem jej wszystko powiedzieć lecz najpierw musze się napić kawy... tak, espresso włąśnie skończyło ją lać, potrzebowałem jej by zwilżyc usta, lecz gdy dałem jej znak by poczekała i wstałem po nią stało się coś niesamowitego. Gdy wyłączyłem ekspress poczułem ból w klatce piersiowej... jednak nie był spowodowany powikłaniami a dotykiem jej dłoni na mojej skórze... ona przytulała moje biedne ciało, pierwszy raz w trakcie naszej znajomości, pierwszy raz od niepamiętnych czasów zaznałem tego nieziemskiego ciepła, i cały fason we mnie pękł jak struna, rozlał się falami po moim ciele, spłynął jak porwana ulewą tamą, jednak to nie ja płakałem, płakała Hanna.



-Zostałem porwany przez seryjnego mordercę Hanno.. zostałem uratowany na łożu smierci przez człowieka który nie zostawił po sobie śladu... byłem katowany i miałem umrzeć.... to że tu stoję to cud... -Po tych słowach oboje usiedliśmy... wypiłem swoją kawę i błądziłem wzrokiem bez powodu po przedmiotach na stole.. to milczenie było mi potrzebne... odczuwałem przyjemność słysząc jak jej mózg trawi to co powiedziałem, jak rozkłada to na czynniki pierwsze i klasyfikuje według folderów i wartości i znaczenia... chociaż nie, to nie jest informacja która jest łatwa do strawienia, ten rodzaj informacji zostawia plamę która już nigdy nie wyjdzie z jej głowy. Do końca życia, do ostatnich swych dni będzie widzieć ta kuchnie w moim domu, mnie przed kawą i jesień za oknem. Będzie to widzieć za każdym razem gdy zajrzy do swojego mózgu, by usłyszeć o czymkolwiek co ze mną było kiedykolwiek związane. ...

-Nikolasie... - zaczęła i nie wiedziała co dalej powiedzieć, wpatrzyła się we mnie z tak niepożadaną litością i oburzeniem, nie tyle na mnie co na sytem informacji w kraju.

- Wierzę ci ale czy ty wierzysz sobie? - Spytała.

- Odczułem to na każdym centymetrze mojego ciała.

- Kim był ten cały twój wybawca? I czemu nikt w wiadomościach nie powiedział o mordercy?

Patrzyliśmy na siebie ze zrozumieniem przez wiele minut.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział w trakcie Edycji
-Witam drogich zabójców z te strony Jared Wolf ogólnie z takim info że jest weekend i muszę wyjechać więc nie będę mógł dopisać rozdziału do końca przynajmniej do poniedziałku lub jak szczęście dopisze do końca niedzieli..  wiem że z tego powodu wszyscy się cieszą (i taki tam czarny humor ) jednak tak jak wcześniej wspomniałem V głowa to rozdział specjalnie zrobiony aby wyjaśnić wszystkie powikłania fabularne i naprostować to co zamatwały wcześniejsze Głowy... jeśli wam się coś nie podoba lub podoba napiszcie w komentarzu

Brak komentarzy: