niedziela, 25 października 2015

Rozdział Czwarty - powieść J.W. Wolf'a



Wiele dni minęło a wieści jakby wsiąkały w ziemię Właściwie to

wsiąknęły całkowicie. Z przezorności kupowałem zarówno przez 

siebie jak i przez Hannę wszystkie gazety które pisał o tym

 zdarzeniu. Jednak tak jak się z przykrością dowiedziałem żadna z

 nich nie pisnęła słowem o kwestii mordercy, o innych ofiarach  

 które widziałem w jego chacie, właściwie to o spaleniu chaty i

 ostatecznie o moim wybawcy. Każda noc był krokiem w 

zapomnienie.  Hanna odwiedzał mnie co dwa dni, wielkimi krokami 

zbliżał się też rok akademicki. Nie mogłem nigdzie

 znaleźć kontaktu z przesłuchującym mnie funkcjonariuszem... tym

sobota, 9 maja 2015

Rozdział Trzeci - Wilki i Psy Aurtorstwa J.W. Wolf'a



Nazywam się Nicolas.... Nicolas Christian Andersen... jestem studentem wydziału informatyki i technologii na politechnice w Warszawie... Całe moje życie było jednym wielkim chaosem a ostatnio pogmatwało się jeszcze bardziej za sprawą porwania przez nieznanego mi seryjnego zabójcę...

Zostałem urodzony w Paryżu, stolicy Francji... jednak już po roku, moja matka przeprowadziła się do Polski i zamieszkała w zachodniej części Warszawy... wychowywałem się w okolicach dworca i ciągłego doglądania ruchu na objazdach Warszawskich... jednak prawdopodobnie i to miejsce służyło tylko jako baza wypadowa... Wielokrotnie z moją matką wyjeżdżałem do różnych miejsc w całej Europie na rok albo dwa... ojca nie znałem od urodzenia...  wszelkie próby porozmawiania o nim kończyły się wymówkami i groźbami... moja matka jako silna, niezależna kobieta wychowywała mnie dobrze, rozumiejąc mój ból i punkt widzenia na świat... a przynajmniej próbując zrozumieć.. Iza Andersen pracowała jako tłumaczka, znała biegle dwanaście języków i badała języki starożytne, nie była wyjątkowo popularna w kręgach

wtorek, 5 maja 2015

-Rozdział dodatkowy Wilki i Psy.



Ciekawie zaparzona herbata, jest wbrew pozorom bardziej pobudzająca niż ta zaparzona nieciekawie, jak w każdy Boży poniedziałek, biorę czarno-niebieski parasol i udaję się wzdłuż cichych i bezludnych uliczek do pracy. Nie są to jedne z tych dróg, które bywają puste bo strach nimi przechodzić. Istnieją one lecz nikt o nich nie wie i w tym tkwi ich urok. O ile parasol nie bywa rozłożony to w drugiej ręce spoczywa mój pugilares, stary i skórzany, pamiętający czasy ojca. Jedyną osoba która mnie mija między domem a Ganhd  to niewielka pani w podeszłym wieku wracająca z nocnej zmiany w firmie która jak sądzę niezbyt dba o swoich pracowników. Jednak owa pani już od pół roku uśmiecha się lekko widząc mnie a jej oczy są pełne optymizmu którego ja tak tępo nie potrafię zrozumieć... "Mój dziadek chciał zapewne zabić twojego dziadka, kobieto" przemyka mi przez myśl jak strzała... jako dziecko uczone historii swojej rodziny oraz historii świata rozumiałem jak straszną rzecz moi przodkowie wyrządzili dla polaków... jak bardzo ważne dla nich było unicestwienie Słowian zarówno zachodnich jak i wschodnich.... Dochodzę do Ganhd. Budynku organizacji której pełnej nazwy nijak nie potrafię zapamiętać... Pracuję w niej od dwóch lat, po przeniesieniu do

piątek, 1 maja 2015

Rozdział Drugi - Wilki i Psy autorstwa Jareda Wolfganga Wolfa



Deszcz moczył mi od dwóch godzin głowę a sytuacja zdawała się być beznadziejną. Byłem związany, leżący w kałuży na tyłach gospodarstwa w wykopanym dole do którego bezpośrednio kapała deszczówka. Listopad niestety nie był najcieplejszym miesiącem roku. Miałem wrażenie że to koniec, ale zanim nastąpi będę musiał jeszcze sporo wycierpieć. Musiałem skorzystać z toalety, włosy zlepiły się z ziemią a z twarzy zostały mi tylko oczy, które co pewien czas otwierały się, beznadziejnie sprawdzając czy deszcz przestał padać, oraz nos kurczowo łapiący powietrze. Mógłbym zacząć swój nekrolog od błahego zdania. "Beznadziejnie porwany po popijawie u znajomych... upity wsiadł do tira w którym siedział seryjny morderca poszukiwany w krajach arabskich." Zanim policja mnie znajdzie minie na dobrą sprawę dwa lata a wszystko przez ucieczki z domów które osłabiły czujność rodziców. Nikt nie myśli, że zginę w ciągu najbliższej doby, pewnie dopiero za dwa dni zaczną się domyślać że mogłem uciec z domu, po miesiącu zaczną się martwić na poważnie... za trzy miesiące rozpoczną poszukiwania.. cel zdawał się oczywisty, nie wykrwawić się od moich ran w ciągu najbliższych trzech miesięcy. potem poczekać aż mnie znajdą.. i założyć optymistyczny scenariusz że noszą ze sobą

Rozdział Pierwszy - Wilki i Psy autorstwa Jareda Wolfganga Wolfa.




W listopadzie zwykle pada deszcz, południowo zachodnia polska tonie pod dywanami szarych chmur. Wzdłuż dolin unosi się niczym sterowiec polana mgły, nieskończone pole ograniczające twoją widoczność do zaledwie 30 metrów. "Nie Przywykłem co dzień zabijać członka własnej rodziny" ale polecenie od Tona jest jak odcięcie prądu w okolicy, nawet jak masz potężny generator i chcesz na powrót dać światło, prąd i tak zostanie odcięty. Siedzę więc na ławce najgorszego z najgorszych przystanków, deszcz opada na mój płaszcz niczym zimna kochanka tuląca w niewdzięczne ramiona. Mógłbym ją nawet polubić, jednak ten brak uczuć. Od mokrej ławki mokną mi też spodnie i koszula. Jedyne na co mogę patrzeć to na pustkę przed sobą... niby widzę ten bar, stację i ludzi tankujących benzynę... ale tak wielka bariera między tym spokojnym, sielankowym światem i mną pogrążonym w mroku, powoduje że nie widzę nic.

   -Pustka to dobre określenie Astonius. Spojrzałem na znajomą mi twarz jednego z największych twardzieli w niepisanej historii.
   -Sir Tone. Wyrzekłem jak zwykle bezradnie.
   -Pewnie miałbyś wielką ochotę tego nie robić, będę szczery... to nie musi być twoja robota. - Zaczął tajemniczo Tone. - Masz swoje

...Wstęp do księgi.

   
Siadam w wygodnym słomianym fotelu... jednym z tych foteli na których nie trzeba się bujać. Zapalam fajkę, wkładam jarzącą się zapałkę do trzewi, wypełnionych najlepszym dostępnym tytoniem w zachodniej Polsce.. patrzę na wielką gotycką okiennicę wychodząca na pięć przecznic torów. Lubię słuchać jak stukoczą koła  pociągów towarowych. Z mojej prawej strony dogasa ogień w kominku, chwile temu poleciłem go ugasić, jednak w tym domu mało kto rzetelnie wypełnia moje polecenia. Po mojej lewej stronie zasiadają w swoich tronach dostojnicy oraz rodzina moich przodków z przodkami włącznie. Wszyscy patrzą dumnie z pozłacanych ram obrazów na jednego z wybitniejszych potomków swojej linii. Jestem Szlachcicem od 15 pokoleń, wywodzę się z najlepszej, najbardziej dystyngowanej szlachty niemiecko angielskiej która chodziła po tej ziemi na przełomach czterech wieków. Od kiedy mój najstarszy przodek po raz pierwszy objął tron Niemiec w połowie szesnastego wieku... Na poręczy owego słomianego fotela wisi złota korona, lubuję się patrząc na nią, jak na skarb wszystkich naszych pokoleń. Możliwe że w pamiątce i spadku po mnie odziedziczy ją mój wnuk.

Ktoś mógłby zadać trafne pytanie. "Co ja właściwie robię w Zachodniej Polsce?" Bagatelne.. w końcu mogłem tu wyjechać na wakacje bądź w interesach, pod wieloma względami Polska nie urąga chociażby Francji czy Rosji. Owszem jest tu wiele do zrobienia jednak kultura i flora tego kraju... mmm... coś wspaniałego.. mógłbym się godzinami rozwodzić. Wstaję z fotela, podchodzę do okna, w moim ręku nie przestaje drżeć korona, myślę, intensywnie myślę... ubrany w idealnie skrojony seledynowy frak czuję jakby właśnie ode mnie zależała w dużej mierze dalsza część tej historii.

Jak się poznali?... w którym momencie Wolf wyciągnął tak potężnego asa jakim był Andersen? Jakby go hodował specjalnie na ta chwilę, na ten jeden moment mojej słabości.. mógłbym mu tego nigdy nie wybaczyć... ale policja nie jest od tego aby się mścić.. Jestem Richard Ebenezer von Litchenstein.. znany jako Rel. Moim zdaniem było jedynie to, aby jak najmniej osób ucierpiało, a tym bardziej zginęło. Chciałem uniknąć wojny za wszelką cenę. I właśnie dlatego stoję teraz przed oknem, z mojej fajki unosi się leniwy waniliowy dym, tłamszę w sobie rycząca dumę. Dorwę go.